Recenzja filmu

Les Misérables: Nędznicy (2012)
Tom Hooper
Hugh Jackman
Russell Crowe

Zgiełk, panika ery barykad

Monumentalną panoramą tulońskich doków zaczyna się nowy film Toma Hoopera. Zastępy galerników, ciągnąc z mozołem potężny okręt, śpiewają więzienną pieśń. Jednakże mimo znakomitej scenografii i
Monumentalną panoramą tulońskich doków zaczyna się nowy film Toma Hoopera. Zastępy galerników, ciągnąc z mozołem potężny okręt, śpiewają więzienną pieśń. Jednakże mimo znakomitej scenografii i komputerowych efektów, marnie wypada chór i niewolnicza work song. Wszakże mamy do czynienia z musicalem, prawda?

Pod względem wokalnym i artystycznym poziom wykonania utworów jednego z najbardziej znanych na świecie musicali pozostawia wiele do życzenia. Kto potrzebuje dowodu, niech jeszcze raz posłucha, jak śpiewa Colm Wilkinson ("Che", "Evita", "Jesus Christ Superstar", "Upiór w operze"). Już sama broadwayowska uwertura w jego wykonaniu uderza w widza patosem i znakomicie wprowadza w targaną silnymi emocjami fabułę utworu. Tempo i ton kolejnych partii oddają piętrzące się przeszkody i koleje losu tytułowych nędzników. W filmie niestety tego nie ma.

Obraz Hoopera opiera się na spektaklu, którego siłą jest amplituda emocjonalnych uniesień bohaterów. Paradoksalnie, indywidualnie zawodzi właśnie na całej linii. Spośród kilkunastu "numerów", główne partie niemiłosiernie męczą linijka po linijce przepracowaną już na setki tysięcy sposobów manierę i nawet nie próbują zgłębić istoty zapisanych w nich słów.

Najnowszemu filmowi twórcy oscarowego "Jak zostać królem" najbliżej chyba jednak do literackiego pierwowzoru. Nie tyle literalnie, co w zamyśle. Powieść nazywana jest często wnikliwym studium nastrojów społecznych XIX-wiecznej Francji w przeddzień Wiosny Ludów. Rosnące niezadowolenie społeczne i agitacyjna działalność ugrupowań lewicowych poczęły rozsadzać rządy Ludwika Filipa I. Czasy te charakteryzowały się niezwykłą dynamiką i postępem niemalże w każdej dziedzinie życia społecznego. Niestety zmiany w gospodarce nie szły w parze z sytuacją mas, które zapragnęły obalić tak jeszcze niedawno proklamowaną monarchię. Film Hoopera przepracowuje ten problem jedynie w zarysie, zręcznie maskując psychologiczną pustkę protagonistów, całkiem zręczną charakteryzacją i skrojoną "na miarę" powierzchownością, zależnie od stanu i majętności.

Sceny masowe i grupowe wykonania takich utworów, jak: "One day more" czy "Do You Hear the People Sing?" stwarzają pewien rodzaj iluzji - na chwilę pozwalają uwierzyć w realizatorski kunszt reżysera. Nie są jednak w stanie zatrzeć niemiłego rozczarowania partiami solowymi i krótko mówiąc, nieprzemyślanym castingiem.

Oscar dla Jackmana, Hathaway? W życiu! Wizualnie porywający, ciągnący się w nieskończoność (pozbawiony antraktu, jak ktoś zręcznie zauważył) film Hoopera jest dowodem na to, że francuski dramat "psuje się" w brytyjskim przekładzie. W Paryżu mamy dekadencką i finezyjną lekcję o "la liberté!" skąpana w burgundzie i błocie, w Londynie natomiast epickie i rozbuchane salwy "freedom!" na tle pochmurnego nieba. Jedna rzecz jest wspólnym mianownikiem zarówno dla wersji francuskiej, brytyjskiej musicalu, jak również literackiego pierwowzoru, paradoksalnie metaforycznie oddaje ona to, co jest słabością i zarazem siłą filmu - gdy naród traci głos, przemawiają barykady.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nigdy nie przepadałem za musicalami, jednak szumne zapowiedzi oraz doborowa obsada zaostrzyły mi apetyt... czytaj więcej
Rok 2012 obfitował w wiele absolutnie niezapomnianych wydarzeń filmowych. Swoje długo wyczekiwane... czytaj więcej
Początkowo musical był prostym spektaklem, pochodzącym z przeobrażenia komedii muzycznej, pełnym tańca i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones